Coś w sam raz na zimę, kiedy pory są i tanie, i smaczne. W zasadzie niewiele tu do opisywania, zdjęcia wiele już mówią, niemniej jednak dla przyzwoitości w skrócie opiszę przygotowanie kremu. Skoro krem z porów podstawą jest więc znalezienie ładnych okazów. Najlepiej byłoby po prostu zerwać je w przydomowym ogródku, jednak zmuszona jestem udać się w tym celu na targ. Babcia i Mama zawsze mi powtarzały, że im więcej białego tym lepszy por. Dorzucam do tego swoje, choć raczej oczywiste: zewnętrzne liście aż do końca muszą być twarde - znaczy por niedawno ścięty.
Ładne okazy po umyciu kroję w krążki, większość (ok 2/3 dla ścisłości) wrzucam do osolonej wody z kostką rosołową i masłem. Idealnie byłoby oczywiście zrobić wywar z warzyw, ale bądźmy realistami ;-) Wody nie może być za dużo - po przykryciu pokrojonych porów wodą dolewam jeszcze szklankę - dwie, inaczej zrobi się woda porowa a nie krem. Gotuję aż pory będą miękkie, wręcz rozpadające się.
Połowę z pozostałej części porów (a może i większość) podsmażam na masełku - to doda kremowi aromatu, sam gotowany por byłby jak dla mnie za mdły, nijaki. Po zrumienieniu tej części porów wrzucam je do pozostałej, gotującej się, części, patelnię opłukuję wodą z wywaru i również dodaję do reszty. To jest dobry moment na przyprawienie koperkiem lub pietruszką, wedle gustu. Po przegotowaniu i przestudzeniu krem miksuję po czym jeszcze raz gotuję i dorzucam pozostałą część pokrojonych porów - ten zabieg ma wyłącznie złamać konsystencję papki dla dzieci, jakieś kawałki muszą się w tym kremie pojawić. Kiedy ostatnia część pora jest miękka krem można uznać za gotowy. Najlepszy ze śmietanką i grzankami. Smacznego!
Sprawdzone przepisy z dokładnym opisem przyrządzania krok po kroku, ze zdjęciami poszczególnych etapów pracy.
wtorek, 25 stycznia 2011
sobota, 15 stycznia 2011
żurek prawie tradycyjny
Niby taka pospolita, tradycyjna zupa, a jednak nie "wyniosłam" jej z domu. Musiałam więc do niej dojrzeć, po czym jak już dojrzałam, zaczął dopiero wykluwać się pomysł jak ją udoskonalić, czego dodać a czego ująć. Generalnie lubię zupy treściwe a nie "wodniste", czyli takie, które można potraktować jako cały obiad, codzienny ma się rozumieć, na proszony bezpieczniej zrobić jednak i drugie danie ;) Nie można też zapominać o zbawiennym wręcz działaniu żurku przy syndromie dnia poprzedniego.
Żurek zaczyna się oczywiście od białej kiełbasy, której jakość i smak to połowa sukcesu. Nie ma co na białej oszczędzać, a rozpiętość cenowa (a co za tym idzie - jakość) jest ogromna. Jak już znajdziemy, metodą prób i błędów niestety, białą, to możemy stworzyć wspaniały żurek. Ogromne znaczenie w zupach ma dla mnie kolejność dorzucanych do garnka składników i ich czas gotowania. W przypadku żurku cebulę i czosnek wrzucam od razu z białą, a jak to trochę się pogotuje dorzucam ziemniaki i po jakimś czasie marchew (przestałam dodawać pozostałe "włoszczyzny", bo zakłócają mi smak). Zupę koniecznie przyprawiam majerankiem (ok. 3 łyżek), bo bez niego byłaby zupełnie pozbawiona smaku.
Sekret nietypowości mojego żurku tkwi najpewniej w twarogu, którego dorzucam około kostki (na garnek ok 4-5 l). Twaróg (najwygodniej ten trzykrotnie mielony) mieszam w misce z mąką (2-3 łyżki), zakwasem (ok. 1 litra.) i śmietaną, dolewam do garnka dopiero kiedy wszystkie składniki się ugotują (ziemniaki nawet lepsze, kiedy się prawie rozgotują). Po drodze można dodać jakąś wędzonkę do smaku, ale i bez tego jest pysznie!
Na "proszony" obiad można już kupić w wielu piekarniach chleb do żurku, wydrążyć i w nim podać zupę - to zawsze robi wrażenie. Chwilowo nie mam zdjęć w chlebie, ale jak kiedyś zrobię to ma się rozumieć podmienię. Smacznego!
Dopisek, 05.02.2011: Jak na złość kiedy kolejnym razem robiłam żurek w żadnej piekarni nie było śladu chlebka - wazy. Upiekłam więc chlebki sama - jak umiałam - pszenno-żytnie na drożdżach, z mlekiem i masłem. Wyszły mniejsze od tych kupnych, ale cóż to przeszkadza? ;)
czwartek, 6 stycznia 2011
zapiekanka ziemniaczana z kurczakiem
Ziemniaki są fantastyczną bazą, jeśli nie pretekstem, do robienia wszelkiego rodzaju zapiekanek. Jak trafię na kolejną fajną kompozycję, to oczywiście nie omieszkam się nią z Wami podzielić. Zapiekanki mają tę zaletę, że się wrzuca (dla estetyki czasem nawet układa) składniki, piecze - i gotowe.
Nie inaczej jest w przypadku zapiekanki ziemniaczanej z kurczakiem. Dokładniej z piersią z kurczaka. Oprócz tych, podstawowych, składników użyłam pomidorów, cebulki, plastrów mozarelli (nie musi być w kulkach, równie dobra do zapiekania jest ta w bloku) i niewielkiej ilości boczku wędzonego. Cebulkę uprzednio posypałam solą i cukrem dla złamania ostrości, może niektórym cebulka w tej kompozycji nie pasować, ja jednak uważam, że to właśnie dzięki niej sucha pierś drobiowa robi się soczysta. Sam pomidor tego by nie dał.
Całość poukładałam na przemian, okalając ziemniakami i polałam sosem czosnkowym z rozpuszczonego masła, świeżego, przeciśniętego czosnku, soli i cukru. Można też całość posypać jakąś mieszanką przypraw do ziemniaków, bazylią, oregano czy ziołami prowansalskimi - zależnie od gustu. Być może niektórych dziwi często pojawiający się w mojej kuchni w nietypowych sytuacjach dodatek cukru, ale wierzcie mi - to niby nic, a potrafi niejedno danie wzbogacić. Czasem zamiast cukru używam też miodu - w zależności od składników i planowanego ostatecznego smaku. Miłego pieczenia!
Nie inaczej jest w przypadku zapiekanki ziemniaczanej z kurczakiem. Dokładniej z piersią z kurczaka. Oprócz tych, podstawowych, składników użyłam pomidorów, cebulki, plastrów mozarelli (nie musi być w kulkach, równie dobra do zapiekania jest ta w bloku) i niewielkiej ilości boczku wędzonego. Cebulkę uprzednio posypałam solą i cukrem dla złamania ostrości, może niektórym cebulka w tej kompozycji nie pasować, ja jednak uważam, że to właśnie dzięki niej sucha pierś drobiowa robi się soczysta. Sam pomidor tego by nie dał.
Całość poukładałam na przemian, okalając ziemniakami i polałam sosem czosnkowym z rozpuszczonego masła, świeżego, przeciśniętego czosnku, soli i cukru. Można też całość posypać jakąś mieszanką przypraw do ziemniaków, bazylią, oregano czy ziołami prowansalskimi - zależnie od gustu. Być może niektórych dziwi często pojawiający się w mojej kuchni w nietypowych sytuacjach dodatek cukru, ale wierzcie mi - to niby nic, a potrafi niejedno danie wzbogacić. Czasem zamiast cukru używam też miodu - w zależności od składników i planowanego ostatecznego smaku. Miłego pieczenia!
Golonka pieczona w kapuście
Czyli coś na długie zimowe wieczory, kiedy to odrobina tłuszczyku może nas ochronić przed zimnem :) Długo nie mogłam się przekonać do golonki: to przecież takie tłuste i brzmi jak flaki... a jednak dzięki Jaśkowi, który zaraził mnie tym sposobem przyrządzania goloneczki, zaczęłam ją od czasu do czasu spożywać.
Zaczyna się tak: golonki (lub golonkę, zależy wszystko od pojemności największego garnka) gotujemy w piwie wymieszanym z wodą. Piwo najlepiej nie za drogie, ale dobre, aromatyczne. Tu już dobra rada: najpierw wlewajmy piwo (na te moje golonki 2-3), dopełniamy wodą, bo w odwrotnej kolejności zawsze się okazuje, że nie ma już miejsca na piwo. Wodę z piwem przyprawiamy jak rosół. Z solą należy bardzo uważać, bo robi w piwie spustoszenie i szybko cała zalewa może się znaleźć na podłodze. A więc: po malutku solimy, po czym gotujemy długo - jakieś 2 godzinki.
W tym czasie możemy już pokroić kapustę kiszoną, nie pytajcie proszę ile, bo zawsze daję na oko. Ugotowane golonki układamy w naczyniu do pieczenia, obkładamy pokrojoną kapustą i zalewamy "do pełna" (a raczej prawie, żeby nie kipiało) zalewą od gotowania. Całość do piekarnika na kolejne 2 godzinki i gotowe!
Staram się od razu obierać z kości i tłuszczu, samo mięsko okazuje się wtedy wcale nie takie tłuste, jest mięciutkie, niemal rozpływa się w ustach. Kapustki całej nie da się raczej zjeść, bo to ona przejmuje wiele z golonkowego tłuszczu, należy ją więc traktować raczej jak dodatek. Jeszcze nie wymyśliłam odpowiedniej dla tego dania surówki, bo wszak do kapusty niewiele, lub nic, pasuje. Danie świetne do zamrożenia - dobrze się przechowuje i szybko odgrzewa. Bardzo praktyczne kiedy prowadzi się, jak my, "otwarty dom", a goście, którzy na słowo golonka reagują dreszczem, zajadają się nie mogąc uwierzyć w to, co jedzą:) Smacznego!
Zaczyna się tak: golonki (lub golonkę, zależy wszystko od pojemności największego garnka) gotujemy w piwie wymieszanym z wodą. Piwo najlepiej nie za drogie, ale dobre, aromatyczne. Tu już dobra rada: najpierw wlewajmy piwo (na te moje golonki 2-3), dopełniamy wodą, bo w odwrotnej kolejności zawsze się okazuje, że nie ma już miejsca na piwo. Wodę z piwem przyprawiamy jak rosół. Z solą należy bardzo uważać, bo robi w piwie spustoszenie i szybko cała zalewa może się znaleźć na podłodze. A więc: po malutku solimy, po czym gotujemy długo - jakieś 2 godzinki.
W tym czasie możemy już pokroić kapustę kiszoną, nie pytajcie proszę ile, bo zawsze daję na oko. Ugotowane golonki układamy w naczyniu do pieczenia, obkładamy pokrojoną kapustą i zalewamy "do pełna" (a raczej prawie, żeby nie kipiało) zalewą od gotowania. Całość do piekarnika na kolejne 2 godzinki i gotowe!
Staram się od razu obierać z kości i tłuszczu, samo mięsko okazuje się wtedy wcale nie takie tłuste, jest mięciutkie, niemal rozpływa się w ustach. Kapustki całej nie da się raczej zjeść, bo to ona przejmuje wiele z golonkowego tłuszczu, należy ją więc traktować raczej jak dodatek. Jeszcze nie wymyśliłam odpowiedniej dla tego dania surówki, bo wszak do kapusty niewiele, lub nic, pasuje. Danie świetne do zamrożenia - dobrze się przechowuje i szybko odgrzewa. Bardzo praktyczne kiedy prowadzi się, jak my, "otwarty dom", a goście, którzy na słowo golonka reagują dreszczem, zajadają się nie mogąc uwierzyć w to, co jedzą:) Smacznego!
Subskrybuj:
Posty (Atom)