sobota, 4 kwietnia 2020

Drożdżak bez drożdży

Pandemia skłoniła nas do siedzenia w domu i kombinowania przepisów z tego, co jeszcze jest dostępne. A ponieważ pierwsze ze sklepów zniknęły drożdże, a zakwas żytni można zrobić samemu - to zaczęłam robić ciasto à la drożdżak, ale na zakwasie. Wadą jest ilość czasu, jakiej to ciasto wymaga. Zaczyn należy wstawić z samego rana, żeby ciasto było na deser po obiedzie. Nie da się więc ukryć, że to ciasto dla cierpliwych.

Do upieczenia tego nietypowego drożdżaka potrzebne będą:

75 g zakwasu żytniego,
75 g mąki żytniej
280 ml mleka
350g mąki pszennej
100 g cukru
50 g masła
1 łyżeczka cukru waniliowego
2 jajka
szczypta soli

Dodatkowo na kruszonkę:
1 łyżka ciasta
3-4 łyżki cukru
1 płaska łyżka miękkiego masła
1-2 łyżki mąki pszennej

Kto nie ma zakwasu, to musi zacząć robić ciasto na 5 dni przed podaniem ;) W wolniejszej chwili spiszę przepis, a tymczasem odsyłam do źródła, z którego sama się uczyłam będąc raczkującą zakwasoużytkowniczką: http://kotlet.tv/zakwas/. Znajdziecie tam zresztą wiele fajnych przepisów. Nie, nie obrażę się!

Od razu wytłumaczyć się muszę, że w normalnych okolicznościach przyrody, kiedy można wyskoczyć po wszystko do sklepu, użyłabym więcej jajek i masła, zwiększając ilość mąki - ale to warto by było przećwiczyć, bo ciasto może nie wyrosnąć.

Zaczyn: 75 g zakwasu żytniego (3 pełne łyżki) wymieszać w misce z 75 g mąki żytniej i 100 ml ciepłego (40°C) mleka. Można dodać łyżeczkę cukru, ale bez niego jest taki sam efekt ;) Odstawić do wyrośnięcia.  U mnie to trwało około 5 godzin, mimo bliskości kaloryfera.


Po wyrośnięciu zaczynu dodajemy do niego mąkę pszenną, cukier, cukier waniliowy, szczyptę soli, jajka i pozostałe 180 ml mleka (również ciepłego!) i wyrabiamy ciasto - po zmieszaniu składników wlewamy do niego rozpuszczone, ciepłe masło ciągle miksując - ja korzystam z maszyny do wyrabiania takiego ciasta, zwykły mikser ręczny może być za szybki. Ale nie musi - użyłabym tych końcówek świderkowych. Ciasto wyrabiam około 5 min, po czym daję mu znów czas do wyrośnięcia (u mnie kiepsko wyrastało, lekko się tylko podniosło).


Po 3-4 godzinach wyrastania w misce, lekko już zrezygnowana, przełożyłam ciasto do wysmarowanej i wysypanej mąką blaszki (kwadrat o boku 19 cm). Do kruszonki zużywam resztki ciasta z miski - dodaję pozostałe składniki i rozcieram. Jeśli kruszonka jest wielką kluchą, nie strzępi się, to dodaję jeszcze cukru i ew. ciut mąki. Biorę po kawałku i rozcieram w palcach rzucając na ciasto w blaszce.

Takie ciasto nie jest jeszcze gotowe do pieczenia, ale jest bardzo delikatne - łatwo "siada", więc wstawiam je od razu do zimnego piekarnika, żeby go później nie przekładać. Po 1-2 godzinach włączam piekarnik na 160°C i piekę przez około 1 godzinę. Można też, kto ma taką opcję, po 1 godzinie od wstawienia zimnego ciasta włączyć na 20-30 min. temperaturę koło 30-40°C (ja takiej opcji nie mam i po włączeniu moich minimalnych 50°C ciasto wykipiało, ale mogło też podgrzewać się za długo). Podczas podgrzewania ciasto powinno urosnąć. Kiedy już podrośnie należy zmienić temperaturę na 160°C, ale skracając czas pieczenia do około 40 min. Gwarantuję, że u każdego będzie inaczej, bo sam zakwas możecie mieć inny, z innej mąki, inną wilgotność, temperaturę w pomieszczeniu itp. Kontrolujcie więc ciasto i w razie czego skracajcie/wydłużajcie czas poszczególnych etapów. Ale generalne wyjściowe wytyczne są. Jakoś musimy sobie radzić w czasach zarazy. Gwarantuję Wam też, że poczujecie, jakby to był prawdziwy drożdżak, zwłaszcza jedzony na ciepło z masełkiem i powidłami. Smacznego!


poniedziałek, 4 lutego 2019

zupa selerowa

Dziś przyszedł czas na przepis, który już dawno komuś obiecałam. Próbowałam zastąpić pewne banalne składniki jakimiś profesjonalnymi produktami, ale bez powodzenia. Najbardziej smakuje mi "na banalnie" :D Seler - wiadomo - smak ma dziwny, bez dodatków trudno go zjeść, a z różnych zup jest najczęściej wyrzucany. A jednak! Ta zupa to dla mnie prawdziwa poezja smaku.

Składniki:
świeży seler (około 0,5 kg)
cebula
śmietana kremówka 30% - ok. 400 ml
2 łyżki masła (może być klarowane)
1 serek topiony (kremowy)
kilka suszonych borowików
migdały w łupinie (ok. 10-12 sztuk)
garść migdałów w płatkach
sól do smaku
opcjonalnie - 1/2 kostki bulionu grzybowego


Przygotowania zaczynam od obrania selera, pod koniec obierania stawiam na palnik rondel lub garnek do którego wkładam masło. Na rozgrzane masło rzucam ucięte byle jak kawałki selera (staram się ścinać nieregularne plastry, tak, aby powierzchnia przysmażonego selera była dość duża i łatwo można było kawałki odwracać). Grzyby zalewam wrzątkiem (ok. 1/2 szklanki). Po przyrumienieniu selera (po ok. 10-15 min. smażenia) zalewam go śmietaną, dodaję obraną i pokrojoną cebulę oraz pół kostki bulionu grzybowego (można go zastąpić większą ilością grzybów). Kiedy grzybki przestygną dokładnie je płuczę, bo niewiele jest rzeczy gorszych w jedzeniu, niż piasek w pysznej zupie :) Wypłukane grzyby również dodaję do zupy. Uwaga! Nie wylewam esencji od grzybków, tylko po odstaniu bardzo ostrożnie zlewam ją do garnka - nie wylewam całości, zostawiam na dnie trochę esencji z paproszkami, więc jeśli był w grzybach piasek - również tam zostanie. Jeśli boicie się zrobić to do garnka, to proponuję odlać do szklanki, odstawić, potem na wszelki wypadek do kolejnej, aż do pewności, że piasku już nie ma :)


Po około 20 min. od zagotowania selera z cebulą, grzybami i śmietaną - dodaję serek topiony i migdały w skórkach. Gotuję kolejne 20 minut co jakiś czas mieszając. W razie konieczności można oczywiście dolać wody lub śmietany. Na koniec prażę płatki migdałów - na suchej, rozgrzanej patelni - i posypuję nimi zupę tuż przed podaniem. Gotowe! W wersji dla tych, którzy wolą kremy - odkładam kilka kawałków selera z zupy oraz migdały, resztę miksuję i dodaję odłożone wcześniej rzeczy - tak dla urozmaicenia kremu :) Mówię Wam - niebo w gębie!

sobota, 15 grudnia 2018

pierniczki


Zapach piernika zawsze przywodzi mi na myśl Wigilię i nieodłącznie kojarzy się z zapachem choinki w domu. To pierwszy znak zbliżającego się okresu świątecznego, ponieważ przygotowania potraw zawsze zaczynano od pierników - już w listopadzie czy na początku grudnia, zanim jeszcze rozpocznie się na dobre szaleństwo zakupowo-kulinarne. A to dlatego, że prawdziwy piernik powinien skruszeć, a zatem swoje odleżeć w spiżarni, schowany przed wzrokiem wygłodniałych domowników.

Dziś przedstawię przepis na pierniczki, które mogą stanowić równie dobrze słodką przekąskę, co ozdobę świątecznego stołu czy choinki. Moje już są niemal gotowe i w końcu znalazłam czas, by je opisać.

Składniki na ok. 200 pierniczków (to wcale nie tak dużo!):
1,5 szkl. cukru,
1 kg mąki,
2/3 szkl. miodu,
200 g masła,
20 g przyprawy do piernika,
2 łyżeczki sody oczyszczonej lub proszku do pieczenia,
2 jajka,
skórka pomarańczowa.

Z połowy cukru należy zrobić karmel - dla niewtajemniczonych: wsypać cukier do suchego rondla, postawić na palnik (mały ogień) i czekać aż cukier się wysmaży - mieszać, ale nie łyżką - jedynie poruszając całym rondlem. Jeśli się pali czyt. dymi - zmniejszyć ogień. Kolor właściwy to mniej więcej kolor miodu gryczanego, przejrzysty, brązowawy. Kiedy już cały cukier się skarmelizuje - zalewamy go niewielką ilością wody, powiedzmy pół szklanki. Uwaga! będzie bardzo buzować! Karmel osiąga bardzo wysokie temperatury, dlatego należy się z nim obchodzić ostrożnie. Proponuję nie wkładać do karmelu żadnej łyżki, ani przed, ani po dolaniu wody - karmel tylko by się do niej przykleił. Proponuję delikatnie mieszać całym rondlem, cały czas podgrzewając, aż woda z karmelem się połączy. Może być to żmudne zajęcie. Czytanie książki w tym czasie byłoby wysoce nieodpowiedzialne z uwagi na temperaturę - trzeba się po prostu przemęczyć.


Kiedy już w końcu karmel z wodą będzie wymieszany dodajemy do niego resztę cukru, masło i miód, i gotujemy. W tym czasie można w misce (odpornej na wysokie temperatury!) wymieszać około 1/3 mąki z przyprawą do piernika. Tak przygotowaną mąkę z przyprawami zaparzyć rozmieszaną i zagotowaną zawartością rondelka - stale mieszając, dodając po trochu, żeby nie było grudek. Dokładnie wymieszaną masę odstawiamy do wystudzenia, możemy w tym czasie zająć się np. siekaniem w drobniutką kosteczkę skórki pomarańczowej (robię do słoików drobniutką, a mimo to tę do pierników jeszcze siekam).

Po przestudzeniu masy dodajemy do niej stopniowo resztę mąki z proszkiem, jajka i skórkę pomarańczową cały czas wyrabiając. Najlepsze będą końcówki do wyrabiania ciężkich ciast - haki, spiralki, mieszadła, w każdym razie raczej nie te do ubijania piany. Jeśli chcecie wyrabiać ciasto ręcznie, to trzeba bardzo uważać, by nie powstały grudki z mąki, czyli dosypywać ją po troszeczku. Dobrze wyrobione ciasto odstawić na chwilkę (ja zazwyczaj robię wiele rzeczy na raz, więc wracam do ciasta po ok 30 min, kiedy już lekko obeschnie). Należy teraz sprawdzić czy będzie się dobrze wałkować na posypanym mąką stole (na wierzch też sypiemy mąkę, żeby ciasto nie przywierało do wałka). Jeśli się klei, ciągnie, nie daje się wykrawać - podsypuję więcej mąki i wyrabiam ręcznie już na stole. Konsystencja ciasta zależy od wielu rzeczy (bo np. za dużo wody chlapnęło się na oko lub szklanka do odmierzania miodu była większa od tej starej, tradycyjnej szklanki, którą dostanie się już tylko na straganie ze starociami).


Pięknie wykrojone pierniczki układam na blaszce pokrytej papierem do pieczenia i piekę 9 minut w temperaturze 180ºC (piekarnik wcześniej rozgrzany, termoobieg). Po wyjęciu pierniczki powinny przestygnąć na płaskim podłożu - zdejmuję je razem z papierem na stół, by móc na blaszce przygotowywać kolejną partię. Piekę na zmianę na dwóch blaszkach i robi mi się taka produkcja taśmowa. Pierniczki po wystudzeniu robią się twarde i nadają się do dekorowania, ale to już zupełnie inna historia :) Na opisanie lukru pewnie dziś nie starczy mi czasu, bo muszę skończyć dekorowanie. Proponuję nie odkładać robienia pierniczków na ostatnią chwilę - najlepsze są kiedy już skruszeją, czyli trzeba je upiec przynajmniej na tydzień przed konsumpcją :D


sobota, 17 lutego 2018

sernik gotowany, przekładany czyli miodownik


Dziś podzielę się z Wami przepisem na niesamowity, jedyny w swoim rodzaju sernik. W niektórych kręgach jest on znany jako miodownik, a to dzięki zaledwie dwóm łyżkom miodu! Pierwotny przepis nieco zmodyfikowałam, bo po zjedzeniu połowy kawałka już mnie zatykało od nadmiaru cukru. Sernik może się wydawać bardzo pracochłonny, ale przyznam szczerze - ja już na to nie zwracam uwagi, bo znam efekt końcowy i wiem, że wart jest poświęcenia. Prace zaczynamy od podkładów, choć złośliwy pewnie by się upierał, że od zakupów :D

Podkłady:
1/2 kg mąki (3 szkl.) - może być pszenna lub np. mieszanka pszennej z dodatkiem gryczanej,
10 dkg margaryny lub masła
1 szkl. cukru
1 płaska łyżeczka sody (lub proszku do pieczenia z braku sody),
2 łyżki miodu (ja lubię gryczany, z domieszką mąki gryczanej wychodzi idealnie)
2 całe jajka.


Masło należy  rozetrzeć w mące z cukrem, dodać pozostałe składniki (miód rozpuszczony), na końcu jajka. Zagnieść ciasto i podzielić na 3 części, wałkować i każdy plaster piec osobno (w wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy o średnicy 26 cm) w piekarniku rozgrzanym do 150°C, po 12 min.

Masa serowa:
1,4 kg mielonego białego sera
40 dkg cukru (ostatnio dałam 20 i było lepiej, zależy czy lubi się bardzo słodko),
20 dkg masła lub margaryny,
15 g cukru wanilinowego,
1/2 szkl. mleka,
100 g (2 bardzo czubate łyżki) mąki ziemniaczanej (można też dać budyń waniliowy, pomniejszając ilość cukru),
4 żółtka,
rodzynki, skórka pomarańczowa.


Ser wrzucić do garnka z masłem, cukrem, rodzynkami i skórką pomarańczową. Mieszając zagotować (porządnie podgrzać). Mączkę ziemniaczaną lub budyń w proszku rozpuścić w mleku i wlać do gotującego sera, mieszając aż zgęstnieje. Uwaga! Jeśli wcześniej przygotujecie mleko z mączką, należy je dokładnie wymieszać tuż przed wlaniem do sera - mączka zadziwiająco szybko osiada na dnie. Na koniec dodać żółtka, pomieszać jeszcze troszkę i wyłączyć.


Do blaszki z ostatnim upieczonym spodem ciasta wlać 1/3 masy serowej (po lekkim przestudzeniu), na to drugi plaster ciasta, masa serowa, trzeci plaster ciasta, masa i po wystygnięciu włożyć do lodówki. Na wierzch można dać po przestudzeniu warstewkę kajmaku. Podawać nie wcześniej, niż 4 godziny od włożenia do lodówki, ja go robię poprzedniego dnia wieczorem. Nikt jeszcze nie sprawdził jaki jest dwa dni po zrobieniu...

poniedziałek, 2 stycznia 2017

szarlotka

Przedstawię Wam mój ulubiony przepis na szarlotkę, którą, w odróżnieniu od jabłecznika, robi się na kruchym spodzie. Długo nie mogłam nauczyć się tej różnicy - jak się okazuje jabłecznik można zrobić na cieście biszkoptowym czy drożdżowym, kiedy jednak zrobimy go na kruchym cieście to taki jabłecznik okazuje się być szarlotką. Ale do rzeczy. Jabłka - jak kto woli, ja akurat używam jabłek nieokreślonej odmiany, bo z własnej jabłonki. Są twarde i aromatyczne. Gdybym miała kupować z pewnością w pierwszej kolejności sięgnęłabym po rubiny lub cortlandy, choć według znawców te odmiany polecane są na surowo.

Składniki na blaszkę prostokątną 25 x 35 cm:

Kruche ciasto:
1/2 kg mąki,
1 szkl. cukru,
18 dkg masła,
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia,
3 łyżki gęstej śmietany,
3 żółtka,
cukier waniliowy,
1 mały kieliszek wódki.

Jabłka:
1 i 1/2 kg jabłek,
3 łyżki cynamonu,
2/3 szkl. cukru,
cukier waniliowy,
1/2 szkl. bułki tartej (przy soczystych jabłkach można dać trochę więcej).


Ciasto w zasadzie po prostu zagniatamy, jeśli masło jest twarde to można je poprzecinać nożem, ale generalnie niewiele z tym roboty. Wyrobione ciasto dzielimy na dwie części, wsadzamy w woreczkach do lodówki. Jabłka obieramy i kroimy na mniejsze cząstki, po czym mieszamy z cukrem, cynamonem i bułką tartą.


Blaszkę wykładamy papierem i formujemy spód z jednej części ciasta. Kiedyś ciasto wałkowałam, pomiędzy dwiema foliami bo inaczej nie sposób było ciasta odkleić od stolnicy i wałka. Efekt był taki, że ciasto nie odchodziło od folii, więc dałam sobie spokój: palcami układam kawałki na blaszce i je formuję. Kiedy ciasto klei się do dłoni - moczę ją i po kłopocie. Na wyklejony spód rozkładamy równomiernie jabłka wymieszane z pozostałymi składnikami, po czym przykrywamy je drugą warstwą ciasta. Po kawałeczku i bez stresu - może być nierówno! :D Wierzch ciasta możemy pomalować roztrzepanym białkiem (jedno w zupełności wystarczy). Wsadzamy do rozgrzanego do 125°C piekarnika i pieczemy półtorej godziny. Jeśli nie macie tyle czasu możecie zwiększyć temperaturę i skrócić czas, ale jabłka w środku mogą się nie zrobić. Upieczoną szarlotkę polewamy lukrem lub posypujemy cukrem pudrem. Mniam! :D

Ciasto szpinakowe leśny mech

Pewnie wielu z Was już widziało hit sprzed ponad roku - zielone ciasto. Wygląda bajecznie, a okazuje się również, że nie dość, że smakuje równie wspaniale, to jeszcze jest bardzo łatwe w przygotowaniu.

Ciasto:
450 g mrożonego rozdrobnionego szpinaku,
1 i 1/3 szkl. cukru,
3 jajka,
1 i 1/3 szkl. oleju,
2 szklanki mąki (zwykłej tortowej lub krupczatki),
3 łyżeczki proszku do pieczenia,
skórka pomarańczowa.
Masa:
300 ml śmietanki 30%
serek mascarpone,
2 łyżki cukru pudru,
cukier waniliowy,

owoce granatu do przyozdobienia.


Szpinak należy rozmrozić i dokładnie odsączyć - najlepiej odmrażać na sitku, a po odcieknięciu wody jeszcze położyć sitko na jakiś czas na ręcznikach papierowych. Białka ubić na sztywno, dodać cukier i dalej miksować dodać mąkę, olej z proszkiem, na koniec szpinak i żółtka oraz odsączoną skórkę pomarańczową - wymieszać wszystko ręcznie łyżką lub mikserem na bardzo wolnych obrotach. Ciasto wylać na wysmarowaną masłem i obsypaną bułką lub mąką tortownicę o średnicy ok. 25 cm. Wkładać do rozgrzanego do 180°C piekarnika i piec około 1 godzinę, pod koniec sprawdzając patyczkiem bądź wykałaczką - kiedy po nakłuciu ciasta wykałaczka wychodzi sucha, tzn. bez przylepionego ciasta - można skończyć pieczenie.


Śmietanę ubijamy na sztywno i dodajemy do niej schłodzony serek mascarpone wymieszany z cukrem pudrem. Szpinakowy biszkopt po przestudzeniu przekrajamy wzdłuż na dwie części, dół pokrywamy równomiernie masą, na wierch kruszymy drugą część ciasta i dodajemy owoce granatu. No i gotowe - smacznego!
 
Przepis podpatrzyłam na przyjemnosczpieczenia.blogspot.com - dziękuję :)

drożdżówki z serem

Drożdżówki na dobre zagościły w moim jadłospisie jakoś w podstawówce - najprostsze i najpyszniejsze drugie śniadanie, choć wówczas - kupowane w szkolnym sklepiku. Nie znam zbyt wielu osób, które by jasno deklarowały niechęć do tego przysmaku. Najlepiej jednak, jeśli mamy wpływ na to, co w takiej drożdżówce jest - jeden nie lubi skórki pomarańczowej, inny rodzynek, jeszcze inny woli serek zamiast budyniu itp. Dziś proponuję Wam zrobienie domowych drożdżówek z serem, choć nadzienie będzie raczej połączeniem sera z budyniem :)

Składniki na ok. 15-20 drożdżówek:

Ciasto:
1/2 kg mąki,
30 g drożdży,
1 szkl. mleka,
100 g masła,
szczypta soli,
1/3 szkl. cukru,
1 jajko (lub 2 malutkie),

Nadzienie:
1/3-1/2 kg sera mielonego do sernika (ale może być też danio czy inny serek smakowy, np. waniliowy),
opakowanie budyniu waniliowego (takiego na 1/2 litra mleka),
1/3 szklanki mleka,
skórka pomarańczowa,
garść rodzynek,
opcjonalnie, przy serku naturalnym: cukier waniliowy, żółtko, 2 łyżki masła.

Lukier: 1 szklanka cukru pudru, 2 krople zapachu (użyjcie swojego ulubionego), mleko, śmietanka do kawy lub mleko skondensowane w ilości bardzo ostrożnej - zawsze leję na oko, mieszam i sprawdzam konsystencję - ale raczej będzie to kilka łyżek niż kieliszek.


Do misy wsypujemy mąkę (można ją podgrzać, żeby drożdże szybciej wyrosły), w środku mąki drążymy dołek w który wstawiamy kubek z wymieszanym zaczynem: 1/3 szkl. letniego mleka, drożdże, 2 łyżki cukru i 2-3 łyżki mąki. Drożdże powinny zacząć pracować od razu. Kiedy już zaczyn wyleje się do mąki (zwiększy objętość ponad dwukrotnie) można zacząć mieszać ciasto: cały zaczyn wylać do mąki, dodać resztę mleka i cukru, szczyptę soli, jajko i wyrabiać, na końcu dodając roztopione masło. Można zmiksować najpierw jajko z cukrem, ale sprawdziłam - nie ma potrzeby, bez tego zabiegu drożdżówki wyjdą tak samo smaczne.


Ciasto należy odstawić do wyrośnięcia na ok. 1 godzinkę. Wówczas można przygotować ser: do garnka włożyć ser lub serki. Jeśli korzystamy z naturalnego serka można go trochę posłodzić, dodać cukier waniliowy i np. 1 żółtko, łyżkę masła. Jeśli korzystamy z serków smakowych, waniliowych, to dodajemy jedynie skórkę pomarańczową i rodzynki. Wstawiamy na palnik. Kiedy serek będzie zagrzany (robi się dużo rzadszy, zaczyna uwalniać pęcherze powietrza) wlewamy do niego rozpuszczony w mleku, dokładnie wymieszany budyń. Pamiętajcie, aby tuż przed wlaniem jeszcze raz rozmieszać, gdyż po połączeniu z mlekiem mąka ziemniaczana zawarta w budyniu lubi osiadać. Jeśli o tym zapomnimy - przygotujmy się na grudki w serze :) Masę jeszcze jakiś czas mieszamy, aż zgęstnieje - wówczas możemy zdjąć ją z palnika i ostudzić. Jeśli używamy serka typu danio (rzadkiego) proponuję jeszcze dodać do budyniu czubatą łyżkę mączki ziemniaczanej.



Blaszki wykładamy papierem do pieczenia. U mnie zazwyczaj są to 3 blaszki, płaskie, zwykłe, największe. Kiedy ciasto wyrośnie wykładamy je na posypaną mąką stolnicę i wałkujemy, lub dłońmi formujemy duży, dość cienki prostokąt (na grubość ok. 1-2 cm). Ciasto pokrywamy masą i rolujemy - to może okazać się trudne dla mniej wprawnych - proponowałabym wówczas wałkować ciasto na posypanej mąką ściereczce - wówczas podczas rolowania należy unieść bok ściereczki i ciasto "samo" się zroluje. Roladę kroimy w plastry i układamy na blaszkach pozostawiając przestrzeń wokół, na wyrośnięcie - ja używam do tego tasaka, na którym przenoszę plastry na blachę - nie róbcie tego rękami - nie uda się ;-) to byłby wyczyn godny kucharek o mocnych nerwach i cierpliwości do sprzątania surowego ciasta z podłogi. ;-) Po nałożeniu drożdżówek na blachę można je wysmarować roztrzepanym jajkiem (bądź białkiem, jeśli używaliśmy do masy żółtka) po czym włączyć piekarnik na termoobieg, 180-200°C, po nagrzaniu piec ok. 15 minut - jak znacie swój piekarnik, to sami oceńcie czy wszystkie piec razem, piętrowo, czy też każdą blaszkę osobno. Mi niestety przy pierwszej opcji piekarnik nie dopieka wszystkiego równo, dlatego wolę piec osobno. Jeszcze ciepłe drożdżówki można polać lukrem... a potem to już chyba tylko można liczyć na silną wolę, która uchroniłaby drożdżówki przed zjedzeniem wszystkich jedna po drugiej :D