Nie byłabym sobą, gdybym po prostu otworzyła książkę kucharską, wybrała jakiś przepis i po prostu go zrobiła jak nakazano. O nie. Raczej inspirowana smakami, czy nawet zapachami, zaczynam sama coś tworzyć. Z różnym oczywiście skutkiem.
Mój eksperyment z cannelloni zakończył się o tyle smacznie co nieefektownie. Zdecydowanie przesadziłam z zalewą, która owszem, wspaniale się przyrumieniła, chowając jednak istotę dania ;) Potrawa "ciężka" i zdecydowanie należy ją podawać z winem i lekką, orzeźwiającą surówką (jak choćby pomidory, papryka, sałata lodowa, ogórek itp. z sosem vinegrette).
Zdjęcia mówią same za siebie, ale co dla smaku ważne - pieczarki zawsze smażę na maśle (nie żadnym pseudo-czymkolwiek!) i czekam, aż porządnie się przyrumienią, nawet niemal przypalą. Farsz to głównie zagęszczone pieczarki z serem, myślę, że warto byłoby dodać dla złamania smaku np. natkę pietruszki. Polewa to farsz rozrzedzony jogurtem i koniecznie z serem mozarella - tylko ten tak wspaniale się przypieka. Sugeruję nie korzystać z moich proporcji cannelloni do polewy, ułożyć nafaszerowane makarony w większym naczyniu tak, żeby polewa spłynęła i wyłoniła kształty. Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz