Pandemia skłoniła nas do siedzenia w domu i kombinowania przepisów z tego, co jeszcze jest dostępne. A ponieważ pierwsze ze sklepów zniknęły drożdże, a zakwas żytni można zrobić samemu - to zaczęłam robić ciasto à la drożdżak, ale na zakwasie. Wadą jest ilość czasu, jakiej to ciasto wymaga. Zaczyn należy wstawić z samego rana, żeby ciasto było na deser po obiedzie. Nie da się więc ukryć, że to ciasto dla cierpliwych.
Do upieczenia tego nietypowego drożdżaka potrzebne będą:
75 g zakwasu żytniego,
75 g mąki żytniej
280 ml mleka
350g mąki pszennej
100 g cukru
50 g masła
1 łyżeczka cukru waniliowego
2 jajka
szczypta soli
Dodatkowo na kruszonkę:
1 łyżka ciasta
3-4 łyżki cukru
1 płaska łyżka miękkiego masła
1-2 łyżki mąki pszennej
Kto nie ma zakwasu, to musi zacząć robić ciasto na 5 dni przed podaniem ;) W wolniejszej chwili spiszę przepis, a tymczasem odsyłam do źródła, z którego sama się uczyłam będąc raczkującą zakwasoużytkowniczką: http://kotlet.tv/zakwas/. Znajdziecie tam zresztą wiele fajnych przepisów. Nie, nie obrażę się!
Od razu wytłumaczyć się muszę, że w normalnych okolicznościach przyrody, kiedy można wyskoczyć po wszystko do sklepu, użyłabym więcej jajek i masła, zwiększając ilość mąki - ale to warto by było przećwiczyć, bo ciasto może nie wyrosnąć.
Zaczyn: 75 g zakwasu żytniego (3 pełne łyżki) wymieszać w misce z 75 g mąki żytniej i 100 ml ciepłego (40°C) mleka. Można dodać łyżeczkę cukru, ale bez niego jest taki sam efekt ;) Odstawić do wyrośnięcia. U mnie to trwało około 5 godzin, mimo bliskości kaloryfera.
Po wyrośnięciu zaczynu dodajemy do niego mąkę pszenną, cukier, cukier waniliowy, szczyptę soli, jajka i pozostałe 180 ml mleka (również ciepłego!) i wyrabiamy ciasto - po zmieszaniu składników wlewamy do niego rozpuszczone, ciepłe masło ciągle miksując - ja korzystam z maszyny do wyrabiania takiego ciasta, zwykły mikser ręczny może być za szybki. Ale nie musi - użyłabym tych końcówek świderkowych. Ciasto wyrabiam około 5 min, po czym daję mu znów czas do wyrośnięcia (u mnie kiepsko wyrastało, lekko się tylko podniosło).
Po 3-4 godzinach wyrastania w misce, lekko już zrezygnowana, przełożyłam ciasto do wysmarowanej i wysypanej mąką blaszki (kwadrat o boku 19 cm). Do kruszonki zużywam resztki ciasta z miski - dodaję pozostałe składniki i rozcieram. Jeśli kruszonka jest wielką kluchą, nie strzępi się, to dodaję jeszcze cukru i ew. ciut mąki. Biorę po kawałku i rozcieram w palcach rzucając na ciasto w blaszce.
Takie ciasto nie jest jeszcze gotowe do pieczenia, ale jest bardzo delikatne - łatwo "siada", więc wstawiam je od razu do zimnego piekarnika, żeby go później nie przekładać. Po 1-2 godzinach włączam piekarnik na 160°C i piekę przez około 1 godzinę. Można też, kto ma taką opcję, po 1 godzinie od wstawienia zimnego ciasta włączyć na 20-30 min. temperaturę koło 30-40°C (ja takiej opcji nie mam i po włączeniu moich minimalnych 50°C ciasto wykipiało, ale mogło też podgrzewać się za długo). Podczas podgrzewania ciasto powinno urosnąć. Kiedy już podrośnie należy zmienić temperaturę na 160°C, ale skracając czas pieczenia do około 40 min. Gwarantuję, że u każdego będzie inaczej, bo sam zakwas możecie mieć inny, z innej mąki, inną wilgotność, temperaturę w pomieszczeniu itp. Kontrolujcie więc ciasto i w razie czego skracajcie/wydłużajcie czas poszczególnych etapów. Ale generalne wyjściowe wytyczne są. Jakoś musimy sobie radzić w czasach zarazy. Gwarantuję Wam też, że poczujecie, jakby to był prawdziwy drożdżak, zwłaszcza jedzony na ciepło z masełkiem i powidłami. Smacznego!