Zapach piernika zawsze przywodzi mi na myśl Wigilię i nieodłącznie kojarzy się z zapachem choinki w domu. To pierwszy znak zbliżającego się okresu świątecznego, ponieważ przygotowania potraw zawsze zaczynano od pierników - już w listopadzie czy na początku grudnia, zanim jeszcze rozpocznie się na dobre szaleństwo zakupowo-kulinarne. A to dlatego, że prawdziwy piernik powinien skruszeć, a zatem swoje odleżeć w spiżarni, schowany przed wzrokiem wygłodniałych domowników.
Dziś przedstawię przepis na pierniczki, które mogą stanowić równie dobrze słodką przekąskę, co ozdobę świątecznego stołu czy choinki. Moje już są niemal gotowe i w końcu znalazłam czas, by je opisać.
Składniki na ok. 200 pierniczków (to wcale nie tak dużo!):
1,5 szkl. cukru,
1 kg mąki,
2/3 szkl. miodu,
200 g masła,
20 g przyprawy do piernika,
2 łyżeczki sody oczyszczonej lub proszku do pieczenia,
2 jajka,
skórka pomarańczowa.

Kiedy już w końcu karmel z wodą będzie wymieszany dodajemy do niego resztę cukru, masło i miód, i gotujemy. W tym czasie można w misce (odpornej na wysokie temperatury!) wymieszać około 1/3 mąki z przyprawą do piernika. Tak przygotowaną mąkę z przyprawami zaparzyć rozmieszaną i zagotowaną zawartością rondelka - stale mieszając, dodając po trochu, żeby nie było grudek. Dokładnie wymieszaną masę odstawiamy do wystudzenia, możemy w tym czasie zająć się np. siekaniem w drobniutką kosteczkę skórki pomarańczowej (robię do słoików drobniutką, a mimo to tę do pierników jeszcze siekam).
Po przestudzeniu masy dodajemy do niej stopniowo resztę mąki z proszkiem, jajka i skórkę pomarańczową cały czas wyrabiając. Najlepsze będą końcówki do wyrabiania ciężkich ciast - haki, spiralki, mieszadła, w każdym razie raczej nie te do ubijania piany. Jeśli chcecie wyrabiać ciasto ręcznie, to trzeba bardzo uważać, by nie powstały grudki z mąki, czyli dosypywać ją po troszeczku. Dobrze wyrobione ciasto odstawić na chwilkę (ja zazwyczaj robię wiele rzeczy na raz, więc wracam do ciasta po ok 30 min, kiedy już lekko obeschnie). Należy teraz sprawdzić czy będzie się dobrze wałkować na posypanym mąką stole (na wierzch też sypiemy mąkę, żeby ciasto nie przywierało do wałka). Jeśli się klei, ciągnie, nie daje się wykrawać - podsypuję więcej mąki i wyrabiam ręcznie już na stole. Konsystencja ciasta zależy od wielu rzeczy (bo np. za dużo wody chlapnęło się na oko lub szklanka do odmierzania miodu była większa od tej starej, tradycyjnej szklanki, którą dostanie się już tylko na straganie ze starociami).
Pięknie wykrojone pierniczki układam na blaszce pokrytej papierem do pieczenia i piekę 9 minut w temperaturze 180ºC (piekarnik wcześniej rozgrzany, termoobieg). Po wyjęciu pierniczki powinny przestygnąć na płaskim podłożu - zdejmuję je razem z papierem na stół, by móc na blaszce przygotowywać kolejną partię. Piekę na zmianę na dwóch blaszkach i robi mi się taka produkcja taśmowa. Pierniczki po wystudzeniu robią się twarde i nadają się do dekorowania, ale to już zupełnie inna historia :) Na opisanie lukru pewnie dziś nie starczy mi czasu, bo muszę skończyć dekorowanie. Proponuję nie odkładać robienia pierniczków na ostatnią chwilę - najlepsze są kiedy już skruszeją, czyli trzeba je upiec przynajmniej na tydzień przed konsumpcją :D